Uff, udało mi się nieco odkopać po urlopie oraz obrobić zdjęcia, więc mogę powoli wracać do rzeczywistości, również blogowej. A jak było w Niemczech? Cudownie! Wiem, że to kierunek mało u nas popularny turystycznie (już chyba chętniej jeździmy do wschodnich i południowych sąsiadów) - zupełnie niesłusznie. Jasne, że nie jest to kraj, dla poszukiwaczy ciepłych plaż, ale jeśli - tak jak ja - macie słabość do łażenia po zamkach, kościołach i pięknych miastach, to jest to jak najbardziej słuszny kierunek.
|
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Bambergu, znanego z wędzonego piwa (pyszne!) |
Umówmy się, że Niemcy to spory kraj, na raz ciężko go zjeździć w
całości. My wybraliśmy południowo-zachodni kawałek oraz miejscówki "po
drodze". Postanowiliśmy pojechać naszym wysłużonym Leonem i to był
świetny pomysł. Dzięki temu mogliśmy spokojnie obejrzeć takie
obowiązkowe punkty programu, jak Trewir, Akwizgran czy Kolonia, zaliczyć
podróż Doliną Renu oraz Doliną Mozeli (obie piękne, każda inaczej, nie
mogę się zdecydować, która fajniejsza), a jak nas naszła ochota żeby z Würzburgu zrobić skok na południe do prześlicznego Rothenburga (pełna nazwa to Rothenburg
ob der Tauber), to też nie było problemu. W sumie w ciągu dwóch tygodni
zwiedziliśmy dwanaście miast. A jeśli ktoś myśli, że podróżowanie
samochodem to lenistwo, to tylko napiszę, że codziennie pieszo
pokonywaliśmy dystans 15-20 km. Było pięknie!
Jeśli chodzi o kulinarną
stronę podróży, to nie była ona zbyt wyszukana. Śniadania zwykle
jadaliśmy w licznych i wspaniale zaopatrzonych bäckerei,
gdzie królowały pyszne kanapki i wspaniałe ciastka w obłędnym wyborze.
Jeśli chodzi o inne posiłki to oczywiście testowaliśmy niemieckie
specjały: Luby - golonkę i wursty, ja szparagi w różnej postaci. Ale nie
byliśmy restrykcyjni, zdarzało nam się pójść do pizzerii, jeśli nic
innego nie wpadło nam w oko. Jednak, niezależnie czy żywiliśmy się w
przydrożnym barze, samoobsługowej jadłodajni, czy restauracji, jedno
trzeba powiedzieć - porcje nie są małe. To nie jest kraj dla ludzi na
diecie ;)
|
Bawarski przysmak - rosół z wątrobianym knedlem |
No, ale żeby Was dłużej
nie zanudzać, macie poniżej jeszcze kilka moich spostrzeżeń i uwag (kto
wie, może się komuś przydadzą) w skróconych punktach, a potem to już
tylko wrażenia w obrazkach.
- noclegi - z reguły udawało nam się je zarezerwować przez booking.com lub airbnb.pl
i to był najlepszy sposób żeby nocować tanio i wygodnie. Niezależnie od
tego czy był to prywatny pokój, pensjonat czy hotel, zawsze było czysto
i porządnie. W dużych miastach (np Kolonii) warto poszukać noclegów na
obrzeżach, w pobliżu kolejki / linii autobusowej. Komunikacja jest
prostszą i znacznie tańszą alternatywą od próby parkowania w centrum;
|
Nasz klimatyczny pensjonat w Poczdamie na tle blokowiska |
- język -
zadziwiająco mało Niemców w biznesie turystycznym mówi po angielsku (z
reguły jakieś podstawy albo nic). Nawet przewodnik w tak über turystycznym
miejscu, jak Poczdam mówił kulawą angielszczyzną (a jak trafił się choć
jeden Niemiec w grupie, natychmiast cała wycieczka odbywała się po
niemiecku). Na szczęście często są też audioprzewodniki (nawet po polsku
się zdarzył raz). W knajpach rzadko trafi się angielskie menu;
- zwiedzanie - jeśli chodzi o zamki, pałace, twierdze itp. warto sobie wcześniej sprawdzić godziny (i dni) otwarcia,
a dodatkowo czy przypadkiem wejście nie jest wyłącznie w towarzystwie
przewodnika. My niestety raz odbiliśmy się od drzwi, bo nie było już
grupy, do której moglibyśmy dołączyć, a raz zwiedzaliśmy z grupą
niemiecką, co niestety nie miało dla nas większego sensu (poza tym, że
mogliśmy obejrzeć wnętrza pięknego zamku);
|
Na zamek Wartburg, gdzie Luter pisał swoją Biblię, dostaliśmy się w ostatniej chwili i musieliśmy gonić za anglojęzyczną grupą, która już wyruszyła na zwiedzanie. |
- jazda samochodem
- jazda jak jazda, oczywiście Niemcy słyną z autostrad. Tyle że prawie
każda, którą jechaliśmy była remontowana (ale i tak ruch odbywał się na
nich dość gładko). Natomiast w miastach czekają niespodzianki: od 2008
roku w Niemczech zostały wyznaczone strefy ekologiczne obejmujący centra
wielu miast. Żeby do nich wjechać trzeba mieć odpowiednią nalepkę (za
jej brak grozi mandat wysokości 40 euro). Więcej szczegółów tutaj. Druga sprawa to parkowanie -
najlepiej zarezerwować sobie lokal z parkingiem lub w miejscu gdzie bez
problemu można zostawić samochód na ulicy (poza strefą płatnego
parkowania). Parkometry w Niemczech są bezlitosne, żrą euro jak głupie i
potrafią "działać" do 22.00. Jeśli koniecznie musimy już wjechać do
centrum, należy poszukać dużych parkingów (turystycznych lub
komercyjnych), gdzie kilkugodzinny wypad na miasto nie skończy się
bankructwem.
|
Supernowoczesny samochód na pewno nie potrzebuje tajemniczych nalepek. Przypadkiem trafiliśmy na zlot starych i przyszłych samochodów w Akwizgranie. |
- targi - nie wiem czy to
przypadek czy szczęście, ale w każdym mieście trafialiśmy na targowisko
spożywczo-kwiatowe pod katedrą. Widać taki zwyczaj i jest to absolutnie
miejsce pod lokalsów, nie turystów. Wybór oszałamia, a czasem można
znaleźć takie cuda, jak maszyna do obierania szparagów :)
|
Maszyna do obierania szparagów - genialne! |
|
Czasem trzeba sobie ułatwić życie, a stoki w Dolinie Mozeli są bardzo strome... |
Oj, to zupełnie niedaleko mnie byłaś, nawet masz na zdjęciu nasz ulubiony zamek z restauracją :-)
OdpowiedzUsuńVeggie, trochę Ci zazdroszczę, że masz tak blisko do takich fajnych, klimatycznych zamków.
OdpowiedzUsuń