trzy dni w Yorkshire

13.8.18

Wielkimi krokami zbliża się termin zasłużonego urlopu, więc będzie tu jeszcze ciszej niż dotychczas (jeśli to możliwe ;)). Zanim wrócę z bałkańskimi opowieściami, macie trochę wspomnień z naszego krótkiego acz intensywnego pobytu w północnej Anglii. Było to moje pierwsze spotkanie z prowincją angielską i od razu bardzo udane - niemała w tym zasługa naszych przyjaciół, którzy wspaniale wcielili się w rolę lokalnych przewodników oraz niezwykle ciepłej i suchej pogody.


Zatrzymaliśmy się w Shipley ze względu na lokalizację wspomnianych znajomych, ale w ogóle to niezłe miejsce wypadowe - dobrze skomunikowane, ma bezpośrednie połączenie autobusowe z lotniskiem Leeds Bradford i można się zatrzymać w tanim a porządnym Ibisie. Z naszej bazy zrobiliśmy trzy wycieczki: do Leeds, Yorku oraz pobliskiego Saltaire wraz z okolicami.
 

Leeds oglądaliśmy w pierwszej kolejności, po bardzo wczesnym przylocie, więc nieco nieprzytomnie. Lubemu szczególnie zależało na Royal Armouries Museum i tam zaczęliśmy zwiedzanie. Jest to, z mojej perspektywy, przerośnięta zbrojownia ;) czyli skład broni wszelakiej, ale bardzo ciekawie wyeksponowanej i opisanej. Z całej wycieczki najważniejszą konstatacja była taka, że Brytyjczycy są tak ekstrawaganckim narodem, że nawet polowanie na kaczki potrafią utrudnić sobie w stopniu najwyższym - wtedy jest prawdziwie brytyjskie (samotnicze, skomplikowane, dość zabawne jak popatrzeć z boku ;)).



Polowanie na kaczki - makieta. Zdjęcie by Luby
Następnie ruszyliśmy na zwiedzanie zaułków i starych hal targowych Leeds. Zaniosło nas między innymi do Kirkgate Market, największego zadaszonego bazaru w Europie (przynajmniej tak twierdzi wiki), gdzie został otwarty (i mieści się do dziś) pierwszy Marks&Spencer. Mam duży sentyment do ich produktów, więc choć nas zdradziecko porzucili, to obfotografowałam ich stoisko i zakupiłam parę rzeczy...





 


Drugiego dnia pojechaliśmy pociągiem do Yorku. Interesowała nas tam przede wszystkim katedra, ale jako że zastaliśmy ją chwilowo zamkniętą dla zwiedzających, uderzyliśmy w pierwszej kolejności do Jorvik Viking Centre. W skrócie jest to muzeum powstałe w miejscu gdzie dokopano się pozostałości wikińskiej osady, przy czym pierwsza część wystawy to połączenie lunaparku, makiety 1:1 oraz protoWestworldu (to ten serial, w którym androidy nierozróżnialne od ludzi odgrywają dziki zachód dla rozrywki tych drugich). Przejażdżka przez wikińską wioskę, gdy do ucha sączą się szczegółowe wyjaśnienia (również po polsku), a wokół rozgrywają się ruchome sceny pełne dźwięków i zapachów - to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. W dalszej części jest już klasyczna wystawa z obiektami kultury materialnej i pracownikami w strojach z epoki, opowiadającymi o realiach życia w Jorvik. 



Następnie wróciliśmy do York Minister, czyli katedry, którą obeszliśmy od góry do dołu, gdyż jest to jedyny słuszny sposób zwiedzania katedr. Tym razem mieliśmy więcej szczęścia niż w Mediolanie i z dachu mogliśmy podziwiać panoramę miasta.

 




Poza tym York jest bardzo uroczym miasteczkiem, pełnym tajemniczych przejść (które mają nawet swoją nazwę: Snickelways of York), starej zabudowy i grzecznych gęsi, które przechodzą przez jednię na zielonym.




 
  

Ostatniego dnia nasi drodzy przyjaciele zabrali nas na długi spacer po Saltaire i okolicach. Najpierw jednak zjedliśmy klasyczne brytyjskie śniadanie u Franco (44 Bradford Road | Shipley, Bradford). Fantastyczny mix tego miejsca najlepiej oddaje komentarz z Trip Advisora:
This cafe/deli is a friendly place offering a great mix of British, Italian and Polish food. A great place for the full breafast, coffee and cakes or pasta and meatballs. Go, and enjoy.
Tak, tak są tam rodzime akcenty, gdyż Franco ma w jakiejś części polskie korzenie i z radością dzieli się całym swoim dziedzictwem. A śniadanie było pyszne (poza parówkami, parówki były... dziwne) i starczyło nam  na prawie cały dzień łażenia. 

 
Saltaire to modelowa robotnicza wioska założona w 1851 roku przez Sir Titusa Salta, potentata włókienniczego, który na brzegu rzeki Aire otworzył swoją fabrykę (nazwa osady pochodzi od nazwiska założyciela i właśnie tej rzeki). Miasteczko jest przykładem świetnego planowania architektonicznego, od początku samodzielne, spełniające wszystkie wymogi mieszkańców i zaprojektowane z głową, a obecnie wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. 
Po zwiedzeniu miasteczka i dawnego zakładu, w którym mieści się teraz m.in. mała wystawa o historii Saltaire, wspaniała księgarnia, restauracje itp., ruszyliśmy do pierwszego pubu z widokiem na Park Robertsa. Piszę pierwszego ponieważ wycieczka odbywała się również szlakiem lokalnych pubów -  na szczęście udało nam się zachować umiar ;)





 

W parku Robertsa natknęliśmy się na szereg imprez - grę w krykieta, obchody 70-lecia NHS oraz Shakespeare'a w plenerze
Pierwszy pub mieścił się w dawnym hangarze na łodzie (Boathouse, Victoria Rd, Saltaire, Shipley BD18 3LA), drugi - w dawnej zajezdni dla dyliżansów (The Old Glen House, Prod Ln, Baildon, Shipley BD17 5BN). Dostaliśmy się do niego uroczą, staroświecką  kolejką Shipley Glen Tramway, utrzymywaną przez wolontariuszy, a zanim wskoczyliśmy na jedno zimne, jasne (a w moim przypadku cydr, mają tu obłędne cydry) - połaziliśmy chwilę po spalonym słońcem wrzosowisku. 





 
W trzecim - The Fisherman's Inn ( - zjadłam miejscowy przysmak, czyli Yorkshire Pie. Nie jest to, jak w angielskiej kuchni bywa, nic wyszukanego - ot mięsna potrawka w cieście francuskim, ale tutaj wypadła znakomicie. Mięso miało postać dobrze doprawionego gulaszu z dobrej jakości wołowiny - polecam!




 
Stamtąd wróciliśmy urokliwą drogą wzdłuż kanału łączącego Leeds z Liverpoolem - w pewnym momencie kanał przechodzi NAD rzeką Aire - fascynujący widok. Spragnieni poszukaliśmy ukojenia w The Hop (, pubie mieszczącym się w dawnej zajezdni tramwajowej. Fantastyczne wnętrze, choć trochę zbyt tłoczny jak na mój gust, no ale też zrobił się niepostrzeżenie sobotni wieczór...  więc przenieśliśmy się na strzemiennego do Cap nad Collar (4 Queens Rd, Shipley BD18 4SJ). Muszę powiedzieć, że taki klasyczny, angielski pub crawl był niezwykłym doświadczeniem, za które dziękuję naszym wspaniałym przewodnikom :) Najlepsze, że na drugi dzień nawet mnie nie bolała głowa, a weltschmerz dopadł tylko dlatego, że trzeba było wracać do kraju (przez dość piekielne lotnisko w Leeds, ale o tym może kiedy indziej...)



 


A to Fanny's Ale House (63 Saltaire Rd, Shipley BD18 3JN), który mieści się w dawnym posterunku policji

Zobacz także

0 komentarze

LinkWithin

Flickr

Created with flickr badge.