jak oni bredzą
3.8.09Wieczorny relaks: herbata, wiśnie i gazeta. Padło na dzisiejszy Newsweek. Na okładce krzyczy tytuł "Kto nas truje, kto nas krzepi. Pierwszy naukowy ranking kulinarnych programów TV". Otworzyłam, przeczytałam i krew mnie zalała.
Cóż to bowiem za ranking - "największe w kraju autorytety naukowe i lekarze zaangażowani w zwalczanie otyłości" oceniają programy kulinarne wg kilku ciekawych kategorii: dobór składników, sposób przygotowania, ilość warzyw, owoców i przypraw, kaloryczność dań, ilość soli i cukru, zasady zdrowego żywienia przekazywane przez kucharza.
Nie twierdzę, że ci Państwo nie są autorytetami naukowymi, ani nie będę się kłócić, że przepisy pokazywane w programach kulinarnych wszystkie bez wyjątku są zdrowe, ale czegoś mi brakuje w tym całym zestawieniu. Najwięcej punktów dostał Pascal Brodnicki, bo choć nagminnie używa polepszaczy smakowych (kostki sponsora), to "sięga po świeże warzywa i zioła, prezentuje dania rybne i z owocami morza, używa oliwy z oliwek". Za to cała reszta gotuje tłusto, słono lub - o mój boże - prezentuje słodkie desery (uwaga: w programie poświęconym deserom! skandal!). Ciekawa jestem ile odcinków każdego programu szanowni oceniający obejrzeli - takiej informacji autorka artykułu nie podała. Ja, kiedy miałam jeszcze okazję oglądać TV, np "Podróże kulinarne Roberta Makłowicza" ciągle natykałam się na programy, których tematem były ryby, owoce morza, dania robione na oliwie. Z drugiej strony, jeśli oglądam Nigelle gotującą coś z comfort food to nie rzucam się do gotowania tego na co dzień.
A założenie autorki artykułu, pani Jolanty Chyłkiewicz, jest właśnie takie: oglądasz jak Makłowicz robi golonkę w piwie, będziesz ją przyrządzał i jadł na co dzień i od święta. Najgorzej mają fani biednej Nigelli, która "robi sosy śmietanowe, pieczyste z bekonem, zapiekanki ze słodkich bułek z nutellą, nie żałuje karmelu i cukru". I taki wielbiciel - wg pani redaktor - od razu zawija rękawy i zabiera się do sosów i słodkich bułek - po roku takiej diety utyje o 10%, 0 30% skoczy mu szansa na zachorowanie na cukrzycę.... To mała próbka ale cały artykuł jest w ten deseń.
Chciałabym uspokoić Panią Chylewicz - nic z tego. Swego czasu robiłam badania wśród osób oglądających programy kulinarne - większość osób je tylko ogląda, znikomy procent czerpie inspiracje, czasem kupi książkę, z której wypróbuje parę przepisów. A jeśli nawet coś ugotują z tego czy owego programu, to nie zmieniają one nagle swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Wniosek stąd płynie jeden, jeśli ktoś na co dzień je owoce i warzywa, używa oliwy i mało soli, to nagle od obejrzenia programu kulinarnego mu się to nie zmieni (tak samo jak większość z nas po obejrzeniu "Gwiazd na lodzie" nie pójdzie na łyżwy). I działa to w obie strony. Jasne, możecie próbować zmusić kucharzy, by gotowali zdrowo (wg norm naukowych) na ekranie, ale to nie oznacza, że Polacy cudownie od tego schudną.
"Zdaniem posłów z podkomisji zdrowia publicznego to właśnie m.in. programy kulinarne mogą sprzyjać szerzącej się w Polsce epidemii otyłości i nadwagi". Jasne, a ci wszyscy ludzie, którzy żywią się wyłącznie fast food'ami, mrożonkami, gotowcami, których programy kulinarne nie interesują, tak jak nie interesuje ich gotowanie, są okazami zdrowia.
Nie cierpię, gdy politycy do spółki z różnymi autorytetami chcą myśleć za obywateli. No i uwaga kulinarni blogerzy, być może będziemy drudzy w kolejce, jako ci, którzy propagują sosy, ciasta, czerwone mięso, zachęcamy do niezdrowych zachowań. Powinni nas wszystkich zamknąć normalnie, a przynajmniej odłączyć od internetu ;)).
PS. Naukowe podejście już było praktykowane w polskiej kuchni, a dokładniej w "Kuchni polskiej". Tak, tak tej PRL'owskiej - może posłowie i naukowcy powinni do niej wrócić.
PS2 Cytaty pochodzą z artykuły "Jak oni gotują" Newsweek 32/2009 , str. 58-63
Cóż to bowiem za ranking - "największe w kraju autorytety naukowe i lekarze zaangażowani w zwalczanie otyłości" oceniają programy kulinarne wg kilku ciekawych kategorii: dobór składników, sposób przygotowania, ilość warzyw, owoców i przypraw, kaloryczność dań, ilość soli i cukru, zasady zdrowego żywienia przekazywane przez kucharza.
Nie twierdzę, że ci Państwo nie są autorytetami naukowymi, ani nie będę się kłócić, że przepisy pokazywane w programach kulinarnych wszystkie bez wyjątku są zdrowe, ale czegoś mi brakuje w tym całym zestawieniu. Najwięcej punktów dostał Pascal Brodnicki, bo choć nagminnie używa polepszaczy smakowych (kostki sponsora), to "sięga po świeże warzywa i zioła, prezentuje dania rybne i z owocami morza, używa oliwy z oliwek". Za to cała reszta gotuje tłusto, słono lub - o mój boże - prezentuje słodkie desery (uwaga: w programie poświęconym deserom! skandal!). Ciekawa jestem ile odcinków każdego programu szanowni oceniający obejrzeli - takiej informacji autorka artykułu nie podała. Ja, kiedy miałam jeszcze okazję oglądać TV, np "Podróże kulinarne Roberta Makłowicza" ciągle natykałam się na programy, których tematem były ryby, owoce morza, dania robione na oliwie. Z drugiej strony, jeśli oglądam Nigelle gotującą coś z comfort food to nie rzucam się do gotowania tego na co dzień.
A założenie autorki artykułu, pani Jolanty Chyłkiewicz, jest właśnie takie: oglądasz jak Makłowicz robi golonkę w piwie, będziesz ją przyrządzał i jadł na co dzień i od święta. Najgorzej mają fani biednej Nigelli, która "robi sosy śmietanowe, pieczyste z bekonem, zapiekanki ze słodkich bułek z nutellą, nie żałuje karmelu i cukru". I taki wielbiciel - wg pani redaktor - od razu zawija rękawy i zabiera się do sosów i słodkich bułek - po roku takiej diety utyje o 10%, 0 30% skoczy mu szansa na zachorowanie na cukrzycę.... To mała próbka ale cały artykuł jest w ten deseń.
Chciałabym uspokoić Panią Chylewicz - nic z tego. Swego czasu robiłam badania wśród osób oglądających programy kulinarne - większość osób je tylko ogląda, znikomy procent czerpie inspiracje, czasem kupi książkę, z której wypróbuje parę przepisów. A jeśli nawet coś ugotują z tego czy owego programu, to nie zmieniają one nagle swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Wniosek stąd płynie jeden, jeśli ktoś na co dzień je owoce i warzywa, używa oliwy i mało soli, to nagle od obejrzenia programu kulinarnego mu się to nie zmieni (tak samo jak większość z nas po obejrzeniu "Gwiazd na lodzie" nie pójdzie na łyżwy). I działa to w obie strony. Jasne, możecie próbować zmusić kucharzy, by gotowali zdrowo (wg norm naukowych) na ekranie, ale to nie oznacza, że Polacy cudownie od tego schudną.
"Zdaniem posłów z podkomisji zdrowia publicznego to właśnie m.in. programy kulinarne mogą sprzyjać szerzącej się w Polsce epidemii otyłości i nadwagi". Jasne, a ci wszyscy ludzie, którzy żywią się wyłącznie fast food'ami, mrożonkami, gotowcami, których programy kulinarne nie interesują, tak jak nie interesuje ich gotowanie, są okazami zdrowia.
Nie cierpię, gdy politycy do spółki z różnymi autorytetami chcą myśleć za obywateli. No i uwaga kulinarni blogerzy, być może będziemy drudzy w kolejce, jako ci, którzy propagują sosy, ciasta, czerwone mięso, zachęcamy do niezdrowych zachowań. Powinni nas wszystkich zamknąć normalnie, a przynajmniej odłączyć od internetu ;)).
PS. Naukowe podejście już było praktykowane w polskiej kuchni, a dokładniej w "Kuchni polskiej". Tak, tak tej PRL'owskiej - może posłowie i naukowcy powinni do niej wrócić.
PS2 Cytaty pochodzą z artykuły "Jak oni gotują" Newsweek 32/2009 , str. 58-63
0 komentarze